Ach! Kawa…
Od lat jest to mój ulubiony napój… Przechodziłam przez fazy uwielbienia dla herbaty, herbaty z mlekiem, czyli znanej „bawarki” a nawet i wina ( na szczęście nigdy nie zagubiłam się w tym uwielbieniu), oczywiście jest też sok marchwiowy, który właśnie wraca do łask.
Ale kawa…? Kawa tylko zmieniała swe ilości, względnie przechodziła różne odsłony.
Najdłużej, bo pewnie z 5 lat była odsłona bezkofeinowa.
Gdy zaczynałam pić kawę – piłam czarną tzw. „przelewową”… Dokładnie pamiętam ten czas, bo to były przygotowania do egzaminów do liceum. Dokładnie wtedy mój brat za ścianą przygotowywał się do egzaminów maturalnych. Robiliśmy na zmianę dzbanek kawy i piliśmy ślęcząc do godzin nocnych nad książkami.
Capuccino wpędziło mnie w kilka dodatkowych kilogramów.
Extra hot skimmed latte udawało niejednokrotnie posiłek.
Potem królowało SOYA LATTE, aż do 5 lat wstecz, kiedy to przestałam „przyjmować” soję 😀
No i co? Stara miłość w swej najczystszej postaci zawsze wygra. Dziś podwójne ESPRESSO najczęściej wywoływane jest przy kasie. W domu kawiarka co rano pyrka czarnulką.
Tylko, gdy chcę nagle przenieść się mentalnie do Paryża zamawiam „flat white” – tam podawany, jako po prostu kawa z mlekiem (nigdy lepszej tego typu nie piłam, proporcjonalnie wyważonej, jak właśnie w tym mieście)… Ale… z pierwszym łykiem zawsze zadaję sobie pytanie – czemu po raz kolejny sobie to zrobiłam ? :/ Jednak czarnulka zawsze ma to COŚ.
O kawie i sympatii do niej mogłabym pisać i gadać godzinami… Sami widzicie, wodę lać można a temat się rozpuszcza sam niczym kofeina w kawie.
Czy wiedzieliście, że im więcej wody w kawie, tym ona mocniejsza?
To była jedna z najciekawszych rzeczy, jakich się dowiedziałam przechodząc kurs na baristę.
Tak tak, kawę podawałam przez 9 miesięcy, gdyby zliczyć dni a przez 1,5 roku, gdyby liczyć od zatrudnienia do wypowiedzenia ( w międzyczasie grałam w projektach szkockich).
Ale wracając do tej kofeiny… Otóż to ponoć dlatego Włosi piją wieczorami niezwykle esencjonalne ristretto, bo ma mniej kofeiny niż sławetne „lurowate” americano 🙂
Kawa zmienia też smak, gdy doda się do niej minimalną ilość cukru. Podobnie jak whisky połączona z minimalną ilością wody. Przełamuje się gorycz i wydobywają się nowe nuty smakowe.
Osobiście lubię taką średnio paloną. Choć jestem smakoszem, przekonałam się, że 100% arabica na dłuższą metę nie zdaje u mnie egzaminu. Po trzech miechach picia tylko takiej, zapragnęłam tej zmieszanej z odrobiną robusty.
Mam swoje ulubione kawiarnie. Choć ta, w której podawałam kawę (sieciówka) wciąż stoi na miejscu pierwszym.
Za granicą zawsze szukam małych kafejek i jeśli jest dobrze, to potrafię potem wracać do jednej dzień w dzień.
Jest taka jedna w Palmie na Majorce, która miała genialną bezkofeinową ( jakbyś nie wiedział, to byś nie wyczuł, że jest różnica)… Ale trafiliśmy z mężem do niej przypadkiem szwędając się uliczkami i już następnym razem nie odnaleźliśmy jej. To miłe wspomnienie. Na zawsze zostanie naszym niezapomnianym miejscem. Takie najlepsze. Nigdy nie dowiemy się czy kawa była tak dobra, czy my byliśmy jej tak spragnieni w spalonym słońcu mieście.
C.D N.