Niektórzy mówią, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia…
Nie zawsze u mnie takim był. Bywały dni, tygodnie, lata, że śniadanie traktowałam po macoszemu.
Jadałam raczej zawsze; choć gdy człowiek się spieszył (patrz zaspał do szkoły, na zajęcia, do pracy… ) wypijałam parę łyków herbaty ( najczęściej zimnej z poprzedniego dnia, jeśli została, albo zrobionej wcześniej nim wzięłam prysznic i ogarnęłam siebie przed wyjściem… )i biegłam dalej…
Potem najczęściej była kawa z mlekiem (jak już latte dotarło do Polski, to rzecz jasna latte).
Do kawy jogurt, jabłko i wszelkie możliwe najdziwniejsze zestawienia jedzenia. Względnie coś słodkiego (jakby jogurt nie był słodki 😛 ).
Pamiętam jeszcze czas, gdy w ramach dbania o siebie wypijałam soki warzywne… a raczej imitujące warzywne ze względu na swój kolor pomarańczowy (czytaj: marchewka )
Aż…. zapragnęłam żyć zdrowo; nie tak udawanie zdrowo, tylko serio zdrowo. I wtedy pojawiło się to pytanie : CO NA ŚNIADANIE?
TADAAAM!
Odkryłam jaglankę (Już na zawsze moja miłość. Potrafię jeść w każdej ilości i o każdej porze na tysiąc sposobów) a następnie wróciłam myślami do OWSIANKI.
Pamiętam rytuał mojego landlorda w Szkocji – choć w ciągu dnia i na wieczór jadał i pijał różnie, to dzień zawsze zaczynał od owsianki. I nie zdziwiłabym się, że swoją krzepę czerpał właśnie z tego porannego posiłku.
Od prawie 20 lat jestem na diecie bezglutenowej, więc trochę się naczekałam na bezglutenową wersję płatków owsianych. Pierwszy raz zjadłam takie w Szwecji (tak, Szwecji, nie Szkocji) Kraj nie ma tu jednak większego znaczenia, ale sam fakt odkrycia, że są takowe już tak. Bo to była w końcu opcja dla mnie.
Szybko, zdrowo, na ciepło i jeszcze starczy na długo, bo ma niski IG (indeks glikemiczny). Ideolo!
Miłość do owsianki minęła jednak znowu na parę lat – jaglanka zawsze wygrywała w zawodach na ulubione śniadanie, do czasu, gdy… i l o ś ć c z a s u n a p r z y g o t o w a n i e ś n i a d a n i a skróciła się do maksymalnego minimum a zapotrzebowanie na energię wzrosło parokrotnie – czyli, gdy zostałam mamą.
tutaj nieco więcej o plusach owsianki
Dziś najczęściej wcinam owsiankę, bo szybka i dlatego, że lubi ją również mój syn.
Jeśli mogę śniadanie zrobić dla dwóch osób za jednym podejściem, to jest to zdecydowany plus.
Zmieniam tylko dodatki i voila!
Przepis na owsiankę jest prosty, choć w zależności od osoby zmieniają się sposoby i proporcje.
Próbowałam wielu na przestrzeni lat a zwłaszcza ostatniego roku.
Owsianka zalewana gorącą wodą i pęczniejąca pod przykryciem to sposób na śniadanie do torebki 😀 Choć pewnie nie dla wszystkich.
Owsianka zalewana ciepłą wodą, albo mlekiem (migdałowym, kokosowym) i pozostawiona na noc. To taka wersja dla lubiących celebrację ( to moje zdanie, inni widzą w niej plus taki, że rano można od razu po nią sięgnąć 🙂 A, no i jeszcze jedna rzecz…. jeśli namaczamy ją od razu z dodatkami (rodzynki, orzechy) to te drugie od razu zyskują dodatkowe właściwości 🙂 )
Proporcje sprawdzone to na kubek/szklankę/ pojemnik owsianki dodaje się 1,5 tejże miarki wody.
Jak to robi Kerth? Jak to Kerth – „na oko”.
Ostatnimi czasy najbardziej lubię owsiankę, do której nie dodaję mleka/ napoju mlecznego w trakcie gotowania – raczej czekam na moment, w którym mleko samo się utworzy z płatków owsianych.
Nazywam to mlekiem a to po prostu mączka, która się wykształca wraz z gotowaniem i mieszaniem. Płatki w ten sposób same się zabielają.
Lubię owsiankę rozgotowaną. Taka najbardziej mi służy ostatnio. Na zmęczony i zestresowany żołądek. Lubię czasem posypać taką owsiankę nieugotowanymi płatkami owsianymi. Wtedy mam dwa w jednym. Lubię znaleźć w owsiance coś do pogryzienia a te są do tego idealne, przy okazji nieco dłużej się trawią, więc organizm dostaje dodatkowe zadanie do wykonania i się nie rozleniwia (to moja teoria, ale zawsze słuchałam swojej intuicji i tego się będę trzymać 🙂 plus jak się okazuje to też obniża IG tych już ugotowanych płatków 😉 taka heca! ) .
A zatem od początku :
Sypię płatki do garnka – ok. 3-4 łyżek na głowę 😉 i zalewam wodą zimną – oczywiście „na oko”.
Pozwalam się im podgrzać i mieszam, gotują się , znowu mieszam. Dolewam wody. Trochę. tyle by tworząca się legumina miała moją ulubioną konsystencję. Czasem bardziej rozgotowana , czasem mniej.
Rozlewam do miseczek i już do nich dodaję to na co mam ochotę danego dnia.
Czasem na spód miseczki daję zamrożone owoce i rodzynki. Kiedyś to były JAGODY . (Wciąż chyba najlepiej pasują, moim zdaniem), ale na szybko zrobiony MUS TRUSKAWKOWY był musem u mnie w czasie ciąży a nie jagody właśnie.
SIEMIE LNIANE i wiórki kokosowe – to mój kolejny MUST HAVE.
Ale nie zawsze, bo ostatnio czysta owsianka bez dodatków a tylko z mlekiem kokosowym ŚWIĘCI TRIUMFY.
Kiedyś dodawałam OLEJ KOKOSOWY. Dziś totalnie z niego zrezygnowałam.
Słonecznik i orzechy najbardziej lubię wtedy, gdy naprawdę potrzeba mi dużo energii a przede mną sporo pracy intelektualnej. ( Czy wiecie, że często praca mentalna to więcej spalonych kalorii niż dobry trening na siłowni ?? )
A i jeszcze jedna ciekawostka! Dowiedziałam się o tym na długo po tym, jak już znowu INTUICYJNIE wprowadziłam do swojego jadłospisu. MASŁO ORZECHOWE, które pożerałam po narodzinach syna – okazuje się, że pomaga w produkcji mleka mamy 🙂
Zapewniam Was, że w tamtych miesiącach owsianka bez masła orzechowego nie miała dla mnie racji bytu 😛
PRZEPIS NA OWSIANKĘ :
3-4 łyżki płatków owsianych.
1,5 kubka wody zimnej
2 łyżki rodzynek
1 łyżka wiórków kokosowych
1 łyżka siemienia lnianego
1 łyżeczka pestek dyni
1 łyżeczka pestek słonecznika
owoce – ilość wg uznania
mleko migdałowe( wybieram to bez dodatku cukru) / kokosowe – ilość wg uznania
Smacznego!
[wdi_feed id=”6″]