Gdy pisałam pierwszą część nie wiedziałam, że druga będzie zupełnie o czymś innym… Byłam przekonana, że będę li i tylko wychwalać ten napój, który płata mi figle już nie pierwszy raz.
W poprzednim wpisie możecie wyczytać info, że przez parę lat piłam kawę tylko bezkofeinową.
Podobnie jak bycie #bezglutenowcem nie był i nie jest to mój wybryk.
Pewnego razu na „lunchowej kawce” nagle czujne oko mojej rodzicielki wytropiło wysypkę na czole, której rano nie było.
Zabawiłyśmy się natychmiast w Sherlocka i Watsona… Dość szybko wykryłyśmy sprawcę…. Kofeina.
Mój organizm ewidentnie musiał wyprzeć to, czego dostawał w nieskończonych ilościach.
Początkowo nie piłam kawy w ogóle, po roku albo więcej skusiłam się na wypróbowanie bezkofeinowej ( te często niewielką ilość kofeiny zawierają). Raz działało, raz nie.
Przez wzgląd na wielką miłość do trunku, byłam w stanie ponieść straty w postaci nierówności na twarzy.
Wszystko zmieniło się, jak to często bywa, po urodzeniu Heheszka. W pewnym momencie wypryski mniejsze większe nie miały znaczenia, jeśli w grę wchodziła przytomność w ciągu dnia.
I się zaczęło. Początkowo to było pół filiżanki, potem cała a potem już całe morze czarnego napoju.
Stara miłość nie rdzewieje. Dzień bez kawy był dniem straconym…
Aż do zeszłego tygodnia, kiedy to wypryski na czole przybrały wymiar tych sprzed kilku lat.
Jak ręką odjął… no bo i też odjął… kawa zniknęła z mojego stałego menu.
Ach! Kawa… I co teraz?!
Woda, herbaty, lemoniady i od czasu do czasu może powrót do bezkofeinowej.
Pokusą jest jeszcze czekolada, ta mniej uczula, ale staje w szrankach z kawą i walczy o miejsce pierwsze.
I tu clue całego wpisu. Bo czymże byłaby kawa bez aromatu, bez codziennego rytuału, bez uwielbienia doń…
A zatem rozwiązanie jest proste, albo i trudne.
Znajdź nowy rytuał!
O miłości do herbaty pisać nie będę, bo jest ona zwyczajem, nawykiem, rutyną, ale czy serce mi szybciej bije na myśl o herbacie??? Hmmm… tylko na wspomnienie takiej parzonej w imbryczku przez mojego Tatę dawno dawno temu…
A co dawno dawno temu, to nie prawda – niektórzy mówią…
Osobiście jeszcze nie znalazłam, ale dzięki nie pitej kawie, wypijam więcej płynów… bo wciąż szukam tego jednego jedynego. Do kawy wzdycham nadal. Dość infantylnie i monotonnie a jednak : „Ach! Kawa”